Dwa tygodnie, które minęły jak dwa dni. Tyle kazałam Wam czekać na kolejnego posta z serii Teraz JA. Nie był to jednak czas stracony.
Pisałam Wam ostatnio o moich jesiennych autorefleksjach – przez te kilkanaście dni dokładnie przemyślałam sobie wiele spraw. Zadałam wiele pytań i i znalazłam na nie odpowiedzi. Podjęłam ważne decyzje, ustaliłam plan działania i zaczęłam go realizować. Jest jeszcze za wcześnie, bym mogła podzielić się z Wami szczegółami, ale o części na pewno wkrótce Wam napiszę, bo bardzo wpisują się w nurt Teraz JA.
Każda z nas ma takie swoje rejony, w których coś nie gra. Mogą to być relacje z bliskimi, z samą sobą, nasza codzienność, lub cokolwiek innego. Czujemy, że jest nie tak, a mimo to czekamy, aż coś zmieni się samo. Ale szansa, że uderzy piorun, który rozwali istniejący porządek i zmusi nas, żebyśmy mogły pięknie poukładać wszystko na nowo, jest nikła… pod jednym warunkiem. Że to Ty będziesz tym piorunem. Że to Ty w końcu rozwalisz coś, co nie gra, nie leży, uwiera i kawałek po kawałku poskładasz to tak, jak zawsze chciałaś.
Zmiany wymagają odwagi
Czasem trzeba szukać jej w sobie bardzo długo. Ja tak miałam. Akceptowałam pewien stan rzeczy, bo tak było mi wygodniej. Nie było tak, jak bym chciała, ale było stabilnie. W pewnym momencie jednak doszłam do wniosku, że już tak nie chcę. To nie tak ma wyglądać. Nie ma być jakoś. Ma być jakość. I to wysoka. Chcę kraść miliony i pić szampana. Chcę więcej, lepiej, mocniej i pełniej. Do tego potrzeba odwagi i to nie małej. Bo skąd wiadomo, że to nowe będzie lepsze, a nie gorsze? Tego nie będziesz wiedzieć nigdy. Ale nawet statystycznie rzecz biorąc masz na to 50 procent szansy. To całkiem sporo. Poza tym dla mnie szklanka zawsze była do połowy pełna.
Chyba dojrzewam
Bo przecież nie napiszę, że się starzeję Zaczynam zwracać uwagę na rzeczy, które do tej pory nie były dla mnie aż tak istotne. Działam bardziej rozsądnie. Staranniej wybieram. Pisałam Wam już o moich ostatnich kosmetycznych odkryciach. Szukam natury zamkniętej w słoiczku. Jak najprostsze składy, coraz więcej polskich marek. Do ostatnich doszło kolejne: nazywa się Ministerstwo Dobrego Mydła. Poniżej przedstawiam Wam moich nowych ulubieńców:
Odżywczy peeling cukrowy ze śliwką
To olejowy scrub na bazie cukru trzcinowego. Obłędnie pachnie i do tego ułatwia życie, bo potraktowana nim skóra nie wymaga już balsamowania. “Olej z pestek śliwki głęboko nawilża i regeneruje, olej ze słodkich migdałów wygładza, olej wyciśnięty z pestek winogron zmiękcza a olej z awokado zabezpiecza skórę przed utratą wody. Masło shea i kakaowe dodatkowo natłuszczają naskórek, wosk pszczeli ochrania go przed czynnikami zewnętrznymi. Skwalan z oliwek odbudowuje płaszcz lipidowy dbając o skórę suchą i wrażliwą” – jego opis z TEJ strony obiecuje bardzo wiele. I wszystkie te obietnice dotrzymuje.
Olej z pestek śliwki domowej
Jest lekki, bardzo szybko się wchłania…no i ten boski zapach marcepanu. Stosuję go na noc, po kąpieli, wraz z krótkim masażem twarzy i budzę się z uczuciem jedwabistej skóry. Bogaty w kwas oleinowy, linolowy, wit. E i antyoksydanty fantastycznie nawilża i odbudowuje uszkodzony naskórek. Idealnie koi i przynosi ulgę skórze suchej i podrażnionej odbudowując jej płaszcz lipidowy. Dzięki temu chroni ją przed utratą wody i działaniem czynników zewnętrznych. Co ciekawe – jest też idealnym olejem do pielęgnacji skóry tłustej i zanieczyszczonej, ze skłonnością do wyprysków. Regulując procesy zachodzące w gruczołach łojowych znacznie zmniejsza niedoskonałości. Ale to nie koniec jego możliwości – olej z pestek śliwki ma również zbawienne działanie dla rozdwojonych końcówek włosów oraz łamliwych paznokci regenerując je i odżywiając.
Odżywczy mus do ciała z olejem szafranowym i brzoskwiniowym
Kiedy poznałam IOSSI, zakochałam się w ich musach i obecnie to moja ulubiona konsystencja specyfiku do pielęgnacji ciała. Ten ma identyczną: Nabierasz palcami trochę kosmetyku i rozcierasz między dłońmi. Wtedy pianka zamienia się w delikatnie płynny i mega odżywczy balsam napakowany wszystkim, co najlepsze: antyoksydanty, witamina E, składniki nawilżające i regenerujące. Już podczas nakładania da się poczuć jego działanie – otula skórę delikatnym, orientalnym zapachem, koi, odpręża, łagodzi stres. Idealnie wpisuję się w koncept naszych obowiązkowych, małych, codziennych przyjemności.
Kupuję też dużo staranniej
Na początku nowego sezonu nie rzucam się na sklepy jak kiedyś. Najpierw robię przegląd tego, co mam, a dopiero potem ruszam na łowy, ale nawet wtedy jestem o niebo bardziej powściągliwa. Chodzę, oglądam, obserwuję. Czasami po kilka razy. I dopiero wtedy kupuję. Dobre jakościowo rzeczy, z dobrej jakości materiałów. Takie, o które będę mogła dbać i które będą ze mną kilka sezonów. Dlatego szukając szarych, wąskich spodni odwiedziłam wiele sklepów i przymierzyłam wiele par. Po raz kolejny jednak przekonałam się, że najlepsze dla mnie są te od Massimo Dutti. W odpowiednim kolorze i ładnymi detalami.
Do nich idealnie pasuje mi burgundowy, wełniany żakiet, który mam już od kilku sezonów i ukochany szal w pepitkę, który dostałam na Gwiazdkę.
Mam już na oku drugą parę o identycznym kroju, w cudownym, kamelowym kolorze, która razem z szarymi pozwoli mi stworzyć wiele jesienno – zimowych zestawów. Bo jakie kolory bardziej pasują do jesieni niż szarości i beże?
No przecież śliwka!
Zachorowałam na coś śliwkowego…a że na razie nie znalazłam niczego ciekawego w tym kolorze, wpadłam na genialny pomysł – będę miała śliwkowe paznokcie! Ulubiony Essie na szczęście mnie nie zawiódł. Odcień Island Hopping, z nazwy przywołujący na myśl raczej letnie wojaże, niż jesienne klimaty okazał się być dokładnie tym, czego szukałam. Jest po prostu boski! Zdecydowanie będzie to mój kolor no.1 tej jesieni.
A jak dla Was zaczęła się ta jesień? Może też coś rozpoczęła, a może skończyła? Czego po niej oczekujecie? Lubicie, czy raczej nie? Bo ja już powoli się z nią zaprzyjaźniam.